czwartek, 25 października 2018

WEEKENDOWY WYJAZD W GÓRY / ZAKOPANE & WILLA MALINOWA

Witam Was w czwartek! Już tylko jeden dzień do weekendu, co pewnie wielu z Was cieszy :) A jak weekend, to może wyjazd? Właśnie taki krótki, dwudniowy wypad w góry przydarzył nam się we wrześniu. A dlaczego...?

Wygraliśmy pobyt w naszym ulubionym miejscu w Zakopanem - w Willi Malinowej! Byliśmy tam dwa lata temu, a los sprawił, że dzięki szczęściu pojawiliśmy się i tym razem. Wiem, że za każdym razem, kiedy będę w górach, zdecyduję się na ten nocleg. 

Co prawda, mieliśmy zostać 3 lub 4 dni, ale z przyczyn niezależnych od nas, nasz wyjazd skrócił się do 2 - chociaż to również była super odskocznia od codziennych obowiązków! Postawiliśmy całkowicie na wypoczynek. Na Kasprowym Wierchu byliśmy kilka razy, na Gubałówce też. W tym roku mieliśmy jeden cały dzień poświęcić na Morskie Oko, ale jak to bywa z pogodą we wrześniu - jest ona całkowicie zmienna i tego dnia strasznie padało.

Nasz wyjazd ograniczyliśmy do spędzenia wspólnie czasu na spacerach, tradycyjnym wjeździe na Gubałówce (i tradycyjnym deszczu, który nas tam złapał :D), pysznym jedzeniu i deserach. Całkowity chill!

Jeśli chodzi o samą Willę Malinową, postanowiłam, że napiszę Wam właśnie taki osobny post, gdzie trochę przybliżę samo miejsce. Sporo z Was pyta mnie, gdzie wybrać nocleg, jeśli wybieracie się do Zakopanego. Polecam z całego serca to miejsce, bo wiem, że będziecie na maksa zadowoleni. Taki klimat lubię!

Cudowne wnętrza - nowoczesność połączona z góralskim stylem, porządny serwis sprzątający, przystępne ceny, widok na Giewont, Kasprowy Wierch i Gubałówkę, a do tego sauna, która sprawdzi się idealne w chłodne wieczory lub po całym dniu spędzonym na szlaku. W obiekcie, w cenie macie zapewnione również pyszne śniadania w formie szwedzkiego stołu. Nie umiem opisać słowami jak jest tam jest fantastycznie - po prostu sami musicie to sprawdzić :) 

Ja kończę, a Was zapraszam do obejrzenia zdjęć tych świetnych wnętrz i okolicy samej Willi. Buziaki!



środa, 24 października 2018

BLACK & JEANS

Hejka! Post miał pojawić się wczoraj, ale ból głowy dał za wygraną. Takiego złego dnia nie miałam już dawno... Dziś jeszcze się utrzymuje, ale jest trochę lepiej, dlatego postanowiłam dodać wpis :*
Zdjęcia robiliśmy kilka dni temu, kiedy było jeszcze piękne słońce. Tak za nim tęsknię :( Przez chwilę była piękna jesień, a teraz mamy deszcz, silny wiatr i niskie temperatury. Na szczęście zdążyłam zaopatrzyć się w kilka ciepłych swetrów i śliczny kożuszek, który pokazuję Wam w dzisiejszym poście.

,,Total black look'', a jednak nie do końca. Przełamałam go koszulą jeansową. Dodatki takie jak moje ulubione botki z kokardami z poprzedniego sezonu, skarpetki kabaretki i klamry na kurtce, moim zdaniem świetnie dopełniają prosty look. Jak Wam się podoba?

Dodatkowo, mam dla Was rabat w wysokości -20% w sklepie www.na-kd.com! :) Wystarczy użyć kodu heartisabellex20


kurtka ze sztucznym futerkiem NA-KD | koszula SECOND HAND | spodnie BERSHKA | botki MADAMROCK | torebka ANSWEAR
 

poniedziałek, 15 października 2018

BRWI PERMANENTNE - MICROBLANDING by MAGDA HOFFMANN

Zacznę od tego, że wpis naprawdę będzie długi (nie zniechęcam - przestrzegam! :D). Brwi, czyli najważniejsza część na naszej twarzy. Od nich zależy jak będzie prezentował się cały makijaż, a nawet wyraz twarzy - bez makijażu. Kiedyś chyba każda z nas nałogowo je skubała. Była moda na cienkie brwi, ale przez chwilę. Na szczęście udało się, że to co wyrwałam w 75% odrosło, jednak nie mogłam się cieszyć jakimiś gęstymi brwami i ich długością czy kolorem. Zawsze były cieniutkie i JASNE. To była chyba największa zmora.

Jakieś dwa lata temu dostałam silnego uczulenia na hennę, które ciągnie się za mną, aż do teraz. Robiłam jak zawsze, ten sam kolor. Pewnego razu postanowiłam, że zmienię na inną firmę. Była to henna z Joanny. Nawet nie wyobrażacie sobie jak po zrobieniu henny, wyglądałam następnego dnia rano! To co działo się z moją skórą w okolicy brwi i oczu to był istny horror! Od razu ratowałam się wszystkimi możliwymi sposobami, zanim dostałam się do dermatologa. Moje brwi to był po prostu jeden wielki strup. Dostałam maści z antybiotykiem, piłam wapno, brałam leki, żeby tylko przeszło. Nie dość, że miałam naprawdę rzadkie włoski, to po tej sytuacji zostało ich jeszcze mniej. Czułam się (a nawet wyglądałam) jak po chemii. 

tutaj po dwóch tygodniach od uczulenia

Mijały miesiące, hennę odstawiłam na bok i CODZIENNIE męczyłam się z malowaniem brwi. Zawsze cały mój makijaż zajmował 5 minut, a rysowanie brwi (ponieważ nie były symetryczne i równe) dobre 20 minut. Jaki w tym sens? Wolałam dłużej pospać, niż marnować tyle czasu, żeby za kilka godzin je zmyć. Wiem, że wiele z Was to robi, ale nie oszukujmy się, to wcale nie jest wygodne. Strasznie irytowało mnie to, że moje włoski są tak jasne i nadal jestem uczulona na hennę, że sięgałam po tą najsłabszą, żeby chociaż trochę przyciemnić ich kolor, ale nie było mowy o hennie pudrowej, która barwiła także naskórek.

po kilku tygodniach od pierwszego uczulenia, brwi są w fatalnym stanie
codziennie malowanie brwi...


W końcu wyszukałam w Internecie informacje o makijażu permanentnym. Trafiłam na absolutną mistrzynię - Magdę Hoffmann, którą możecie kojarzyć m.in. z programu Mai Sablewskiej. Były u niej tak znane osoby (Doda, Justyna Steczkowska), że nie miałam wątpliwości, że to właśnie Madzia może uratować moje brwi.

Zapisać się na pierwszy nie jest łatwo, bo jest z góry ustalony termin (zazwyczaj jeden dzień raz na 3-4 miesiące) i godziny, w których można dzwonić. Siedząc na słuchawce 2 godziny, za 1003 razem (tak, dobrze czytacie - to był szczyt mojej desperacji) dodzwoniłam się, ale wiem, że niektórym udało się za 3 czy 4 razem, więc nie ma reguły ;)

Mój termin przypadał na końcówkę października (2017 rok). Czekałam dokładnie od czerwca na swoją wizytę. Zdecydowałam się na microblanding. Nie chciałam przesadzonego efektu przy moich blond włosach, poza tym często lubię chodzić bez makijażu, więc uznałam, że ta metoda będzie dla mnie najbardziej odpowiednia. Magda również potwierdziła moją decyzję :)

Ze znieczuleniem siedziałam około 40 minut, sam zabieg mam wrażenie trwał jeszcze krócej. Najpierw wykonywany jest rysunek kredką, żeby mieć wizualizację, jak będą wyglądać nasze brwi. Ahh, chciałabym w kilka minut tak narysować perfekcyjnie brwi kredką ;) Następnie dobierany jest pigment.

Makijaż permanentny jest stałym makijażem, coś jak tatuaż. Jak wygląda microblanding? Za pomocą cienkiego nożyka wprowadzany jest pigment pod skórę, włosek po włosku, pomiędzy naszymi naturalnymi brwiami, a tymi, gdzie ich brakuje. Efekt jest bardzo, ale to baaardzo naturalny, ponieważ narysowane włoski (jeśli są dobrze wykonane) wspaniale imitują te prawdziwe.

Czy bolał? Absolutnie nie! Nie bolało mnie nic, kompletnie nic. Czułam tylko jedynie lekkie pociągnięcia przy regulacji brwi przed zabiegiem (bo to również ważna kwestia, nie regulujemy brwi do dwóch tygodni przed). Naprawdę nie ma się czego bać! Tym bardziej, że tak doświadczonej osobie można zaufać w 200%! 

pół godziny po zabiegu, przepraszam, ale mam tylko takie zdjęcie :D ZERO OPUCHLIZNY!


po kilku tygodniach od zabiegu
Po zabiegu dostajemy maść do codziennego smarowania. Brwi goją się około 10-14 dni. Pojawiają się mikrostrupki, których w ogóle, ale to w ogóle nie widać. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że następnego dnia można normalnie funkcjonować. Nie ma żadnej opuchlizny, siniaków. Ale ważne jest, żeby brwi w miarę możliwości nie dotykać i nie zrywać tych mikrostrupków. Proces gojenia przedstawię na poniższym obrazku, który to idealnie wizualizuje :D



Podaję Wam link z instrukcją, jak należy postępować z brwiami po zabiegu i jak o nie dbać. Tutaj ->www.magdalenahoffmann.com

Do 10 tygodni od zabiegu należy zrobić korektę w celu dopigmentowania. Od roku cieszę się nowymi brwami. To jest najlepsza rzecz, jaką mogłam dla siebie zrobić. Nie żałuję żadnej złotówki. Pamiętajcie, na tym nie ma co oszczędzać. Osobiście bałabym się zrobić brwi ''po taniości'' za 300 czy 400 zł. W końcu brwi to jeden z głównych elementów na naszej twarzy i nie wierzę, że w takiej cenie można by było zrobić trwale, dobrze i z zachowaniem wszelkiej higieny. Ile ja zapłaciłam? Za swoją metodą, czyli microblanding - 950 zł. Pozostały cennik (brwi metodą ombre, kreski, usta) znajdziecie na stronie www.magdalenahoffmann.com.


Ciesze się, że wybrałam właśnie Magdę. Powtórzę się, ale jest ona absolutną mistrzynią w tym co robi!

A teraz najważniejsze pytanie - jak prezentują się moje brwi po roku? Możecie zobaczyć na poniższych zdjęciach :) Są wreszcie piękne, równe. Na większe wyjścia maluję je pomadą, na co dzień w ogóle albo tylko przeczesuję mascarą do brwi.

Jeśli o czymś zapomniałam, dajcie znać w komentarzu. Jak Wam się podobają? A może same posiadacie makijaż permanentny?

czwartek, 27 września 2018

TURCJA / ALANYA / WYJAZD Z BIUREM PODRÓŻY ZA GROSZE!

Cześć! W ten ponury, jesienny dzień przywołuję myślami cudowne wakacje. Chciałabym się z Wami podzielić zdjęciami i wrażeniami. Zdecydowanie wolę organizować wszelkie wyjazdy sama, jednak tym razem nie było na to czasu i decyzja o wylocie zapadła spontanicznie.

W pewną niedzielę lipca przeglądałam ze znajomymi oferty z biur podróży. Najlepsze miało wtedy Tui, a tak właściwie to wakacje.pl. Wiadomo jak to jest z biurami - częściej w Internecie można znaleźć negatywne opinie niż pozytywne. Było ryzyko, ale do urlopu było coraz bliżej, więc musieliśmy podjąć jakąś decyzję. W końcu znalazłam! Chociaż marzyła mi się Grecja to wybór padł na Turcję. Lepiej trafić nie mogliśmy. 1400 zł za osobę z wyżywieniem? Bajka! Jak się okazało, niska cena wynikała z ostatnich ośmiu miejsc w samolocie z Poznania i właśnie stamtąd zdecydowaliśmy się wylecieć (z Warszawy było to o 1000 zł więcej na osobę!).
CZEMU TURCJA? Wokół tego kraju krąży wiele stereotypów. Często słyszałam pytania, czy nie boję się tam lecieć. W Turcji byłam kiedyś z rodzicami. Zapamiętałam ją bardzo dobrze i jak widać - wróciłam cała i zdrowa. Byliśmy w Bodrum, teraz lecieliśmy do Alanyi, czyli w inną część Turcji, w której jest zdecydowanie cieplej (Riwiera Turecka). Nie jest to kraj arabski, jak wiele osób myśli i powiedziałabym, że jest nawet bezpieczniej niż w Polsce. To można odczuć chodząc po ulicach, czy to w ciągu dnia czy wieczorową porą. 

Wiadomo, kultura i obyczaje różnią się sporo od Europy, ale to tak naprawdę przyciąga turystów z całego świata do odwiedzenia Turcji.

WIZA I PASZPORT: Trzeba pamiętać, że Turcja nie leży w strefie Schengen. Potrzebny jest paszport (ważny jeszcze minimum 6 miesięcy w dniu wylotu) oraz wiza, którą można nabyć na lotnisku lub przez Internet. My zakupiliśmy na stronie internetowej, ponieważ kosztuje to 20 dolarów, a nie tak jak na lotnisku 30 i nie musieliśmy stać w kolejkach. Polecam :)

GDZIE? Głównie byliśmy nastawieni na wypoczynek, ponieważ było to tylko 6 pełnych dni i niecałe dwa na przylot i powrót, jednak co nieco udało nam się zwiedzić. Jeśli chodzi o hotel, wybór padł na Eftalia Aytur w Alanyi. Dla takich młodych osób jak my, sprawdził się świetnie. 500 m do centrum, od plaży dzieliło nas tylko przejście przez ulicę.
Jak wspominałam wcześniej, Turcja nie jest krajem arabskim. Arabowie to zaledwie kilka procent mieszkańców. Oczywiście, spotkamy na ulicy wiele Turczynek ubranych w tradycyjny strój, ale jest to sporadyczny widok (nie tak jak np. w Egipcie). Trzeba przygotować się również na to, że kilka razy dziennie usłyszymy z głośników na ulicach nawoływanie do modlitwy, ale szczerze to przez cały pobyt teraz, jak i kilka lat temu, nie spotkałam się z tym, by w tym czasie jakiś Turek się modlił. 

Udało nam się odwiedzić dwa meczety. Na poniższych zdjęciach jeden z nich. Jak widać, są bogato zdobione w środku, a co przyciąga uwagę to wszędzie wyłożone miękkie, milutkie dywany, po których można chodzić jedynie boso. Buty trzeba zostawić przed wejściem, a kobiety muszą zakryć ramiona i kolana. W obu miejscach mogliśmy spotkać przy drzwiach chusty i spódnice to ubrania.
JĘZYK. Bez problemu można rozmawiać po angielsku, rosyjsku czy nawet po niemiecku. Pojedyncze słowa Turcy rozumieją również po polsku, pewnie z uwagi na fakt, że odwiedza ten kraj wielu Polaków. 

WALUTA. W Turcji obowiązuje lira turecka, ale zapłacimy również w euro i dolarach. Z doświadczenia jednak wiem, że najlepiej sprzedawcy targują się na lirach. Przykładowo, wytargowaliśmy sziszę z 200 tl na 80 i sprzedawca dorzucił wszystko do kompletu. Oszczędziliśmy ponad 150 tl. Jeśli chodzi o napiwki, warto zostawiać je w euro czy dolarach, a liry zostawić na drobne wydatki, takie jak bilety autobusowe, taksówki czy zakupy w markecie. 

Trzeba również obserwować kurs. Jednego dnia 1 euro kosztował 6 tl, a innego ponad 8 i wtedy bardziej opłacało się wypłacić pieniądze z bankomatu (oczywiście zależy od banku i prowizji) niż kupować w kantorze.

WIDOKI. Mieliśmy piękny widok na całe wybrzeże. Z jednej strony góry, z drugiej morze, wzgórza, ruiny zamków. Uwielbiam tamtejszą roślinność i klimat, chociaż sierpień jak się przekonałam był dla mnie za gorący i łatwo było o omdlenia. Należy dużo się nawadniać, czy to na wycieczkach czy w hotelu przy basenie. Temperatura i słońce robią swoje!

PLAŻA. W tej części Alanyi zalecane jest obuwie do wody. Dobrze, że kupiliśmy przed wyjazdem, bo bez nich by się nie obyło, a to za sprawą kamienisto-żwirowej plaży i skał w wodzie.
TARGOWANIE SIĘ. W Turcji można, a nawet trzeba się targować. Oczywiście, w restauracjach czy marketach tego nie zrobicie, ale w sklepikach jak najbardziej. Turcy naprawdę sporo opuszczają ceny przy odpowiedniej rozmowie. Zależy to także od pory dnia, zrobionego utargu i... ich humoru :)

WYCIECZKI. Tak jak pisałam wcześniej, postawiliśmy raczej na wypoczynek, ale udało nam się wybrać na dwie wycieczki. Jedną zorganizowaliśmy sami - na wzgórze Alanyi i do ruin zamku, a drugą z biura - do Pamukkale.

Na wzgórze w Alanyi wybraliśmy się autobusem, który kosztował 3 tl = ok. 1,80 zł. W połowie drogi musieliśmy przerzucić się na taksówkę za 4 tl = ok. 2,40 zł. Jednak od razu mogliśmy wybrać taksówkę. Tak zrobiliśmy wracając. Za wszystkich wyszło 20 tl, czyli jakieś 5 zł na osobę. W Polsce nigdy w życiu nie pojedziemy na drugi koniec np. Warszawy za 3 zł ;)

Wjechaliśmy na górę kolejką, a dalej na szczyt trzeba było iść na pieszo. Wspaniałe widoki, które możecie zobaczyć na poniższych zdjęciach. Prawda, że zapierają dech w piersiach?
Na drugą wycieczkę na jaką się zdecydowaliśmy było Pamukkale. W języku tureckim oznacza to dosłownie Bawełniany Zamek. Na pierwszy rzut oka przypominało mi to śnieg albo... kalafior ;) Tak naprawdę to wapienne skały i tarasy. Powstały one z osadów wapiennych. Pamukkale to wielkie, naturalne kąpielisko ze zdrowotnymi właściwościami wód termalnych. Mają one wiele korzyści. Dobre dla osób cierpiących na nadciśnienie, reumatyzm czy problemy z krążeniem. Uwierzcie, poczułam ogromną ulgę i nic mnie nie bolało. Woda działała na nogi jak znieczulenie - serio! Najlepiej jest zabrać tam lekkie rzeczy oraz oczywiście kostium kąpielowy i ręcznik.

Pamukkale objęte są ochroną UNESCO. Obok, a raczej na samej górze znajdują się ruiny antycznego miasta Hierapolis. Widoki były nieziemskie!
Resztę dni opalaliśmy się i cieszyliśmy z pięknej pogody. I dobrze, bo jak widać do Polski jesień przyszła szybko ;)

Oto przykładowe ceny w Turcji:
■ taksówka na drugi koniec miasta = 5 tl (ok. 3 zł)
■ wjazd i zjazd kolejką ze wzgórza Alanyi = 18 tl (ok. 10 zł)
■ wycieczka do Pamukkale (z wyżywieniem) = ok. 45 euro
■ woda 0,5 l = ok. 80 groszy
■ piwo w restauracji = 16 tl (ok. 9 zł)
■ drinki w granicach 20-40 tl
■ 2,5 l coca-cola =  około. 2,70 zł
■ szisza w barze = ok. 28 zł