Zacznę od tego, że wpis naprawdę będzie długi (nie zniechęcam - przestrzegam! :D). Brwi, czyli najważniejsza część na naszej twarzy. Od nich zależy jak będzie prezentował się cały makijaż, a nawet wyraz twarzy - bez makijażu. Kiedyś chyba każda z nas nałogowo je skubała. Była moda na cienkie brwi, ale przez chwilę. Na szczęście udało się, że to co wyrwałam w 75% odrosło, jednak nie mogłam się cieszyć jakimiś gęstymi brwami i ich długością czy kolorem. Zawsze były cieniutkie i JASNE. To była chyba największa zmora.
Jakieś dwa lata temu dostałam silnego uczulenia na hennę, które ciągnie się za mną, aż do teraz. Robiłam jak zawsze, ten sam kolor. Pewnego razu postanowiłam, że zmienię na inną firmę. Była to henna z Joanny. Nawet nie wyobrażacie sobie jak po zrobieniu henny, wyglądałam następnego dnia rano! To co działo się z moją skórą w okolicy brwi i oczu to był istny horror! Od razu ratowałam się wszystkimi możliwymi sposobami, zanim dostałam się do dermatologa. Moje brwi to był po prostu jeden wielki strup. Dostałam maści z antybiotykiem, piłam wapno, brałam leki, żeby tylko przeszło. Nie dość, że miałam naprawdę rzadkie włoski, to po tej sytuacji zostało ich jeszcze mniej. Czułam się (a nawet wyglądałam) jak po chemii.
|
tutaj po dwóch tygodniach od uczulenia |
Mijały miesiące, hennę odstawiłam na bok i CODZIENNIE męczyłam się z malowaniem brwi. Zawsze cały mój makijaż zajmował 5 minut, a rysowanie brwi (ponieważ nie były symetryczne i równe) dobre 20 minut. Jaki w tym sens? Wolałam dłużej pospać, niż marnować tyle czasu, żeby za kilka godzin je zmyć. Wiem, że wiele z Was to robi, ale nie oszukujmy się, to wcale nie jest wygodne. Strasznie irytowało mnie to, że moje włoski są tak jasne i nadal jestem uczulona na hennę, że sięgałam po tą najsłabszą, żeby chociaż trochę przyciemnić ich kolor, ale nie było mowy o hennie pudrowej, która barwiła także naskórek.
|
po kilku tygodniach od pierwszego uczulenia, brwi są w fatalnym stanie |
|
|
codziennie malowanie brwi... |
W końcu wyszukałam w Internecie informacje o makijażu permanentnym. Trafiłam na absolutną mistrzynię - Magdę Hoffmann, którą możecie kojarzyć m.in. z programu Mai Sablewskiej. Były u niej tak znane osoby (Doda, Justyna Steczkowska), że nie miałam wątpliwości, że to właśnie Madzia może uratować moje brwi.
Zapisać się na pierwszy nie jest łatwo, bo jest z góry ustalony termin (zazwyczaj jeden dzień raz na 3-4 miesiące) i godziny, w których można dzwonić. Siedząc na słuchawce 2 godziny, za 1003 razem (tak, dobrze czytacie - to był szczyt mojej desperacji) dodzwoniłam się, ale wiem, że niektórym udało się za 3 czy 4 razem, więc nie ma reguły ;)
Mój termin przypadał na końcówkę października (2017 rok). Czekałam dokładnie od czerwca na swoją wizytę. Zdecydowałam się na microblanding. Nie chciałam przesadzonego efektu przy moich blond włosach, poza tym często lubię chodzić bez makijażu, więc uznałam, że ta metoda będzie dla mnie najbardziej odpowiednia. Magda również potwierdziła moją decyzję :)
Ze znieczuleniem siedziałam około 40 minut, sam zabieg mam wrażenie trwał jeszcze krócej. Najpierw wykonywany jest rysunek kredką, żeby mieć wizualizację, jak będą wyglądać nasze brwi. Ahh, chciałabym w kilka minut tak narysować perfekcyjnie brwi kredką ;) Następnie dobierany jest pigment.
Makijaż permanentny jest stałym makijażem, coś jak tatuaż. Jak wygląda microblanding? Za pomocą cienkiego nożyka wprowadzany jest pigment pod skórę, włosek po włosku, pomiędzy naszymi naturalnymi brwiami, a tymi, gdzie ich brakuje. Efekt jest bardzo, ale to baaardzo naturalny, ponieważ narysowane włoski (jeśli są dobrze wykonane) wspaniale imitują te prawdziwe.
Czy bolał? Absolutnie nie! Nie bolało mnie nic, kompletnie nic. Czułam tylko jedynie lekkie pociągnięcia przy regulacji brwi przed zabiegiem (bo to również ważna kwestia, nie regulujemy brwi do dwóch tygodni przed). Naprawdę nie ma się czego bać! Tym bardziej, że tak doświadczonej osobie można zaufać w 200%!
|
pół godziny po zabiegu, przepraszam, ale mam tylko takie zdjęcie :D ZERO OPUCHLIZNY! |
|
|
po kilku tygodniach od zabiegu |
Po zabiegu dostajemy maść do codziennego smarowania. Brwi goją się około 10-14 dni. Pojawiają się mikrostrupki, których w ogóle, ale to w ogóle nie widać. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że następnego dnia można normalnie funkcjonować. Nie ma żadnej opuchlizny, siniaków. Ale ważne jest, żeby brwi w miarę możliwości nie dotykać i nie zrywać tych mikrostrupków. Proces gojenia przedstawię na poniższym obrazku, który to idealnie wizualizuje :D
Do 10 tygodni od zabiegu należy zrobić korektę w celu dopigmentowania.
Od roku cieszę się nowymi brwami. To jest najlepsza rzecz, jaką mogłam dla siebie zrobić. Nie żałuję żadnej złotówki. Pamiętajcie, na tym nie ma co oszczędzać. Osobiście bałabym się zrobić brwi ''po taniości'' za 300 czy 400 zł. W końcu brwi to jeden z głównych elementów na naszej twarzy i nie wierzę, że w takiej cenie można by było zrobić trwale, dobrze i z zachowaniem wszelkiej higieny.
Ile ja zapłaciłam? Za swoją metodą, czyli microblanding - 950 zł. Pozostały cennik (brwi metodą ombre, kreski, usta) znajdziecie na stronie
www.magdalenahoffmann.com.
Ciesze się, że wybrałam właśnie
Magdę. Powtórzę się, ale jest ona absolutną mistrzynią w tym co robi!
A teraz najważniejsze pytanie -
jak prezentują się moje brwi po roku? Możecie zobaczyć na poniższych zdjęciach :)
Są wreszcie piękne, równe. Na większe wyjścia maluję je pomadą, na co dzień w ogóle albo tylko przeczesuję mascarą do brwi.
Jeśli o czymś zapomniałam, dajcie znać w komentarzu. Jak Wam się podobają? A może same posiadacie makijaż permanentny?